Wstęp
Niebo mnie nie chce, a piekło się boi,że nim zawladnę. Błąkam się po życiu. Zagubiona, samotna wśród ludzi,zraniona. Z kilkoma nożami w plecach. Jeden wielki wystaje z serca,które krwawi. Ma pełno blizn,ale mimo to jeszcze bije. Boli. Jaki okropny stan bólu. Fizyczny ból jest niczym w stosunku do tego,który czuję. Twarz zasłaniam maską, pod którą skrywam owy ból i cierpienie. Czerń to moja domena. Czarne włosy,czarny ubiór, czarne myśli, serce też już czarne i czarna dusza. Tylko oczy jeszcze jakby niebieskie, które tracą swój kolor od łez. Odbicie czarnej,bolącej duszy,która woła niemo o pomoc. Ciężko mi już od tego bólu,który siedzi gdzieś tam w środku i wcale nie leczy go czas. Czas może leczyć tylko rany jak się skaleczysz jakimś narzędziem,ale nie życiem i otaczającymi cię ludźmi. Wegetuję z dnia na dzień. Żyję,bo żyję. Żyję,bo muszę. Żyję chociaż nie chcę. Żyję,bo nie mam odwagi tego zakończyć. Nie podoba mi się życie, nikt mnie nie pytał o zdanie czy w ogóle chcę żyć, czy chcę być na świecie. Jak zwykle za mnie podjęto decyzję, nie pytając mnie jak zwykle o zdanie. Dlaczego każdy podejmuje decyzje beże mnie? Nawet takie,które mnie dotyczą? Kim ja w końcu dla wszystkich jestem? Powietrze jest bardziej potrzebne niż ja,śmiecia się lepiej traktuje. A ja kim jestem? Słaba istota,która nie ma już siły dźwigać swojego krzyża. Jest tak ciężki,że wciąż upadam i zastanawiam się po co w ogóle się podnoszę? Żeby znowu upaść i cierpieć? Żeby znowu dostać kopa? Każdy dzień to męka, noc jeszcze gorsza,szukam pocieszenia,ale nie wiem czy to mnie w ogóle ratuje. Czuję się jak tonący,który trzyma się za wszelką cenę brzytwy. I czuję jak tonę. A inni zamiast pisać mi dłoń, rzucają mi kamień żebym jeszcze szybciej na to dno poszła. I tak codziennie...